80 lat po Hiroszimie słowa „nigdy więcej” brzmią pusto

6 sierpnia świat obchodził 80. rocznicę zniszczenia Hiroszimy przez Amerykanów. Podobnie jak w poprzednich dekadach, Dzień Hiroszimy służył uczczeniu pamięci pierwszych ofiar wojny atomowej i potwierdzeniu niezmiennej obietnicy, że ich cierpienie nie pójdzie na marne, że oni i mieszkańcy Nagasaki, spustoszonego trzy dni później, w 1945 roku, będą ostatnimi miejscami, które spotka taki los.
W ramach tej upamiętniającej ramy Hiroszima została skutecznie sprowadzona do abstrakcji i sprowadzona do przestrogi. Niezamierzona ofiara tego miasta i jego mieszkańców dała ludzkości głęboką lekcję. W ruinach Hiroszimy świat stanął w obliczu wizji niczego innego, jak tylko własnego potencjalnego końca. Świadomość tej apokaliptycznej możliwości pojawiła się niemal natychmiast. Już następnego dnia amerykańska gazeta „PM” z siedzibą w Nowym Jorku opublikowała artykuł spekulujący na temat katastrofalnych skutków wybuchu bomby atomowej w sercu tego miasta.
Po raz pierwszy, dzięki Hiroszimie, ludzie stali się gatunkiem zagrożonym. Ludzie na całym świecie stanęli przed egzystencjalnym wyborem między życiem a śmiercią, między jednym światem a jego brakiem. Ludzkość mogła odzyskać równowagę moralną i dążyć do zniesienia broni jądrowej oraz wyrzeczenia się wojny albo pogodzić się z nieuchronnością, że te siły stworzone przez człowieka ostatecznie doprowadzą do unicestwienia większości lub wszystkich z nas. (Pomyślmy o „ nuklearnej zimie ”). Tylko w tym pierwszym przypadku mogliśmy mieć nadzieję na zbiorowe odkupienie, a nie zbiorowe samobójstwo.
Podczas naszego corocznego rytuału pamięci Hiroszima jest wspominana nie tyle jako miejsce masowej rzezi, co jako symbol pokoju, nadziei i odporności, świadectwo naszego zobowiązania do „nigdy więcej”. Jednak w tym roku takie wygładzone apele o oficjalną pamięć brzmiały coraz bardziej pusto.
W naszym corocznym rytuale pamięci Hiroszima jest wspominana nie tyle jako miejsce masowej rzezi, co jako symbol pokoju, nadziei i odporności, świadectwo naszego deklarowanego zobowiązania do „nigdy więcej”. Jednak w tym roku takie wygładzone apele o oficjalną pamięć brzmiały coraz bardziej pusto. W końcu, osiem dekad później, ludzkość – a przynajmniej jej przywódcy polityczni – nadal dowodzi, że z horroru Hiroszimy wyciągnęła zadziwiająco niewiele wniosków.
Cóż w końcu mogłoby oznaczać upamiętnienie takiej chwili w świecie, w którym dziś nie jedno, ale dziewięć państw posiadających broń jądrową trzyma ludzkość w niewoli groźby nagłej, całkowitej zagłady? Co gorsza, dzisiejsze arsenały zawierają tysiące broni termojądrowej, z których niektóre są nawet tysiąckrotnie potężniejsze niż te zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki. Co gorsza, arsenały te są regularnie „modernizowane”, a amerykański na kwotę 1,5 biliona dolarów lub więcej, ponieważ znaczna część naszych zasobów narodowych jest nadal wyprowadzana z zaspokajania ludzkich potrzeb i przeznaczana na przygotowania do (nie)ludzkiej zagłady.
Co gorsza, zbyt wiele z tych broni pozostaje w stanie gotowości, gotowych zniszczyć życie na Ziemi w sposób, który Daniel Ellsberg , człowiek, który dawno temu ujawnił ściśle tajne dokumenty Pentagonu, określił kiedyś jako „pojedynczy, potężny cios młota, który zostanie wykonany z automatyzmem pułapki na myszy niemal przy każdej prowokacji”.
Zgodnie z obecną postawą tego kraju, polegającą na odpaleniu broni po ostrzeżeniu, prezydent Donald Trump (i każdy prezydent, który go naśladuje) posiada wyłączne, niekwestionowane prawo do zainicjowania odwetowego ataku nuklearnego, mając zaledwie sześć minut na podjęcie decyzji po ostrzeżeniu o możliwym ataku nuklearnym (pomimo dobrze udokumentowanej historii fałszywych alarmów ). Ten scenariusz zakłada również, że Stany Zjednoczone działałyby jedynie w „samoobronie” w odpowiedzi na atak nuklearny innego państwa, chociaż wzajemnie gwarantowane zniszczenie czyni takie koncepcje przestarzałymi. W rzeczywistości to założenie jest dalekie od pewności. Waszyngton — w przeciwieństwie na przykład do Pekinu — nigdy nie przyjął polityki „no-first use” i nadal zastrzega sobie prawo do zainicjowania ataku nuklearnego prewencyjnie.
Co więcej, co oznacza pamięć o Hiroszimie w świecie, w którym, choć na Gazę nie zrzucono żadnej bomby atomowej, tonaż „konwencjonalnych” ładunków wybuchowych, które tam wystrzelono, jest już równoważny sześciu bombardowaniom w Hiroszimie ? Jak ostrzegała organizacja abolicjonistów nuklearnych Nihon Hidankyo , złożona z japońskich ocalałych z bomb atomowych, przed otrzymaniem Pokojowej Nagrody Nobla w 2024 roku, cierpienie dzieci z Gazy aż nazbyt upiornie przypomina ich własne doświadczenia w Hiroszimie.
To miasto nie jest zatem jedynie minionym okrucieństwem, ale otwartą raną, nie tylko lekcją historii, ale trwającym koszmarem. Krótko mówiąc, nie ma prawdziwego sposobu, by w sposób znaczący uczcić jego pamięć, podczas gdy tak wiele krajów, w tym mój własny, aktywnie przygotowuje się do przyszłej wojny nuklearnej.
W tym momencie historia bomby musi zostać ponownie rozważona, nie jako odosobnione wydarzenie z coraz bardziej odległej przeszłości, ale jako nierozerwalnie związane z szerszymi zagadnieniami współczesnej masowej przemocy, w tym w Strefie Gazy. Takie podejście w istocie odzwierciedlałoby sposób, w jaki bomba była pierwotnie rozumiana przez wielu naukowców, którzy ją zbudowali, przeczuwając, że okaże się tym, co niektórzy z nich wkrótce określą mianem „ broni ludobójstwa ”.
Niszczenie miast i nazywanie tego pokojem
Po tym, jak dwie bomby atomowe zrównały z ziemią Hiroszimę i Nagasaki, zabijając do 210 000 osób , z których zdecydowana większość była obywatelami, większość Amerykanów zareagowała z ulgą. Powtarzając oficjalną narrację, świętowali bombę jako triumf naukowej pomysłowości i „zwycięską broń” kojarzoną z szybkim i zdecydowanym zakończeniem II wojny światowej, najkrwawszego konfliktu w historii ludzkości.
Dziesięciolecia badań historycznych wykazały, że taka narracja jest w dużej mierze mitem . W następstwie tych dwóch bombardowań szybko wyłonił się starannie skonstruowany powojenny konsensus, wzmocniony wyolbrzymionymi twierdzeniami, że te dwie bomby zostały użyte tylko w ostateczności, że uratowały pół miliona Amerykanów i, co paradoksalne, że stanowiły formę „ zabójstwa z litości ” i oszczędziły wielu japońskich cywilów. W rzeczywistości istniały wówczas wyraźne alternatywy, które czyniły użycie broni jądrowej zbędnym i niemoralnym, a także, biorąc pod uwagę przyszłą nuklearyzację planety, strategicznie samobójczym.
Mimo to, zmęczona wojną amerykańska opinia publiczna w zdecydowanej większości poparła bombardowania. Powojenne sondaże wskazywały, że 85% respondentów poparło decyzję podjętą bez ich wiedzy, udziału i jakiejkolwiek formy demokratycznego nadzoru. Co znamienne, prawie jedna czwarta respondentów wyraziła dalsze, mściwe, a nawet ludobójcze rozczarowanie faktem, że Japonia poddała się tak szybko, pozbawiając Stany Zjednoczone możliwości zrzucenia „o wiele więcej” bomb atomowych (choć wówczas nie dysponowała żadną dodatkową bronią atomową).
Pozostaje niejasne, czy gdyby byli gotowi, Waszyngton by ich użył. Pomimo publicznej postawy niezłomnej determinacji prezydenta Harry'ego Trumana, jego prywatne refleksje sugerują głęboki niepokój, a nawet przerażenie z powodu ich użycia. Jak zanotował w swoim dzienniku sekretarz handlu Henry Wallace, Truman „wydał rozkaz zaprzestania bombardowań atomowych. Powiedział, że myśl o unicestwieniu kolejnych 100 000 osób była zbyt przerażająca. Nie podobał mu się pomysł zabicia, jak powiedział, wszystkich tych dzieci”.
Dlaczego zatem większość Amerykanów nie była podobnie przerażona? Jak wykazali historycy John Dower i Ronald Takaki , takie nastroje eksterminacyjne były podsycane przez rasizm wobec Azjatów, który w amerykańskiej wyobraźni przedstawiał wojnę na Pacyfiku jako wojnę rasową. Co jednak być może ważniejsze, droga do tego celu została utorowana przez normalizację praktyki niszczycielskich bombardowań terenowych, a dokładniej, terrorystycznego bombardowania zarówno nazistowskich Niemiec, jak i Japonii.
Chcesz więcej błyskotliwych komentarzy politycznych? Zapisz się na nasz bezpłatny newsletter „Standing Room Only” autorstwa Amandy Marcotte, teraz dostępny również co tydzień na YouTube lub gdziekolwiek słuchasz podcastów .
W trakcie wojny Stany Zjednoczone i Wielka Brytania „udoskonaliły” tę bezpardonową metodę niszczenia, uderzając w morale ludności cywilnej, a także w zbiorową wolę i zdolność narodu do podtrzymywania wysiłku wojennego. Stało się tak pomimo faktu, że prezydent Franklin D. Roosevelt publicznie potępił bombardowanie infrastruktury cywilnej z powietrza przed przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny, nazywając je „ nieludzkim barbarzyństwem ”.
Jak zauważył Ellsberg , w obliczu gwałtownego zaniku ograniczeń etycznych w obliczu konieczności wojny egzystencjalnej „liberalne demokracje… walcząc ze złym wrogiem, przejęły jego metody i przekształciły je w prywatną etykę, która w istocie niczym nie różniła się od etyki Hitlera”. Ten upadek moralny był widoczny w zniszczeniach, jakie dotknęły niemieckie miasta Hamburg i Drezno, a także w podobnych zniszczeniach dokonanych przez bombardowanie Tokio i innych japońskich miast.
To zejście w „barbarzyństwo” nie umknęło uwadze współczesnych obserwatorów. Rozmyślając o bombardowaniu Hamburga przez aliantów w 1943 roku, Vera Brittain, zagorzała pacyfistka, opisała zniszczenia jako scenę z „koszmaru morderczego szaleńca” i jako „niezaprzeczalny dowód moralnej i duchowej otchłani, w którą stoczyli się Wielka Brytania i jej władcy”. Ostrzegała, że takie działania wynikają z wybiórczej i obłudnej ślepoty, zauważając, że „u nazistów i Japończyków rozpoznajemy okrucieństwo, gdy je widzimy, a jednak to samo okrucieństwo powstaje, niezauważone, między nami”.
I takie uznanie nie ograniczało się do pacyfistów, lecz obejmowało również decydentów. W odpowiedzi na zniszczenia spowodowane „konwencjonalną” kampanią bombardowań Japonii, w tym spalenie żywcem nawet 130 000 osób w Tokio w ciągu jednej nocy w marcu 1945 roku, sekretarz wojny Henry Stimson ostrzegł, że jeśli takie ataki będą kontynuowane, „możemy zyskać reputację prześcignięcia Hitlera w okrucieństwach ”. (The New York Times donosił, że bombardowanie Tokio mogło pochłonąć od miliona do dwóch milionów ofiar. Choć niekoniecznie prawdziwe, doniesienia te odzwierciedlały powszechną niewrażliwość na masową śmierć, która stała się definicją logiki wojny totalnej, a także rosnącą wśród Amerykanów tolerancję dla urbanicide, czyli rzezi cywilów na skalę całego miasta).
O holokauście nazistowskim i nuklearnym
Nie wszyscy w państwach alianckich podzielali panującą atmosferę apatii, a nawet euforii z powodu tych bombardowań nuklearnych. Zanim druga bomba uderzyła w Nagasaki, francuski filozof Albert Camus wyraził przerażenie, że nawet w wojnie, której znakiem rozpoznawczym była bezprecedensowa, przemysłowa rzeź, Hiroszima wyróżniała się. Zniszczenie tego miasta, jak zauważył , oznaczało moment, w którym „cywilizacja mechanistyczna osiągnęła swój ostateczny etap barbarzyństwa”. Wkrótce potem amerykański krytyk kultury Dwight Macdonald potępił bombardowania w „Politics”, argumentując, że stawiają one Amerykanów „ na tym samym poziomie moralnym ” co naziści, czyniąc naród amerykański tak samo współwinnym zbrodni swojego rządu, jak naród niemiecki był współwinny zbrodni swojego.
Amerykański uczony Lewis Mumford również uznał ten moment za głęboki upadek moralny. Wyznaczał on, jak argumentował w 1959 roku , moment, w którym Stany Zjednoczone postanowiły poświęcić większą część swojej narodowej energii na przygotowania do masowej eksterminacji ludzi. Wraz z pojawieniem się bomby atomowej Amerykanie zaakceptowali swoją rolę „moralnych potworów”, legitymizując technologiczną rzeź jako dopuszczalne narzędzie władzy państwowej. „W zasadzie” – pisał – „obozy zagłady, w których naziści spalili ponad sześć milionów bezbronnych Żydów, niczym nie różniły się od miejskich krematoriów improwizowanych przez nasze siły powietrzne podczas ataków bombami napalmowymi na Tokio”, kładąc podwaliny pod zniszczenie Hiroszimy i Nagasaki.
Widmo nazizmu zawsze wisiało nad bombą atomową. W końcu to strach przed nazistowską bombą był katalizatorem Projektu Manhattan, który doprowadził do powstania amerykańskich bomb. Choć upadek reżimu nazistowskiego poprzedził użycie broni atomowej w Japonii o prawie trzy miesiące, jak zauważył kiedyś cichy astronom Carl Sagan , ideologiczne piętno nazizmu odcisnęło się na zaśmieconym krajobrazie zwęglonych ciał i spalonej ziemi Hiroszimy i Nagasaki. Przetrwało ono w brutalnej logice wojny totalnej, kontynuowanej przez następujący po niej wyścig zbrojeń z ZSRR w okresie zimnej wojny, a jego kulminacją była groteskowa akumulacja arsenałów nuklearnych, z dziesiątkami tysięcy broni zdolnych zniszczyć świat, gotowych unicestwić ludzkość.
W przemówieniu otwierającym Światowy Kongres Żydów w Jerozolimie w 1986 roku, któremu nadał tytuł „Ostateczne rozwiązanie problemu ludzkości”, Sagan argumentował, że Hitler „nawiedza nasze stulecie… [ponieważ] zburzył naszą wiarę w to, że cywilizowane społeczeństwa potrafią ograniczyć ludzką destrukcyjność”. W ich wzajemnie wzmacniających się przygotowaniach do wzajemnego unicestwienia, wymazania przeszłości i wykluczenia możliwości przyszłych pokoleń, podsumował: „supermocarstwa z posłuszeństwem przyjęły to dziedzictwo… Adolf Hitler żyje nadal”.
Ludzkość, ostrzegał [Carl Sagan], została uwięziona w spirali prowadzącej w dół, w moralną otchłań przypominającą grecką tragedię. „Kiedy toczymy śmiertelną walkę z potworem, istnieje realne niebezpieczeństwo, że sami, poprzez powolne i niedostrzegalne zmiany, przemienimy się w potwory. Możemy być ostatnimi, którzy zauważą, co się z nami dzieje”.
Sagan sugerował, że bez Hitlera Waszyngton i Moskwa narzucały sobie nawzajem jego wizerunek. Było to konieczne, ponieważ „broń jądrowa stanowi tak ogromne zło, że usprawiedliwić ją może jedynie równie zły przeciwnik”. Ostrzegał, że ludzkość pogrąża się wówczas w spirali moralnej otchłani przypominającej grecką tragedię. „Kiedy toczymy śmiertelną walkę z potworem, istnieje realne niebezpieczeństwo, że sami, poprzez powolne i niedostrzegalne zmiany, przemienimy się w potwory. Możemy być ostatnimi, którzy zauważą, co się z nami dzieje”.
Wpływ ten był widoczny w fakcie, że strach przed nazistowską bombą stanowił początkowy impuls do Projektu Manhattan i że przyszłe państwo nuklearne miałoby pewne cechy wspólne z reżimem nazistowskim. Jak opisał to psychiatra Robert Jay Lifton, takie państwo opierałoby się na „ mentalności ludobójczej ”, czyli psychologicznej gotowości, w połączeniu z możliwościami technologicznymi i planowaniem instytucjonalnym niezbędnym do tego, by w pewnych okolicznościach celowo zniszczyć całe populacje ludzkie.
Koniec z Hiroszimą
Kończąc swoje przemówienie z 1986 roku, Carl Sagan ostrzegał, że II wojna światowa nigdy tak naprawdę się nie skończyła. I w pewnym sensie nie skończyła się nawet dzisiaj, biorąc pod uwagę, że dziewięć krajów posiada obecnie broń o tak niszczycielskiej mocy. Wszakże gdyby w nadchodzących latach wybuchła wojna nuklearna – scenariusz, do którego najpotężniejsze państwa przygotowywały się przez ostatnie 80 lat i który coraz bardziej urealniały – alianci przegraliby wojnę z mocą wsteczną. W radioaktywnych ruinach tego, co kiedyś było Waszyngtonem i Nowym Jorkiem, Leningradem i Moskwą, Pekinem, Nowym Delhi i Islamabadem, a potencjalnie także w dużej części reszty świata, bylibyśmy świadkami „spełnienia ostatniej i najbardziej szalonej wizji Hitlera”.
Taka przyszłość jest daleka od hipotetycznej. W pewnym sensie może już się rozgrywać wokół nas. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by wyobrazić sobie Hiroszimę w ruinach Gazy czy w coraz bardziej bombardowanych miastach Ukrainy. A to zaledwie przedsmak przyszłości, gdyby kiedykolwiek użyto broni jądrowej. Jeśli nie poświęcimy się budowaniu świata bez wojny i broni jądrowej, prędzej czy później niewątpliwie będziemy świadkami takiej właśnie dewastacji na globalną i nieodwracalną skalę.
Aby przetrwać jako gatunek i zachować nasze człowieczeństwo, musimy, jak namawiał nas Dwight Macdonald w sierpniu 1945 roku, zacząć myśleć „niebezpiecznie” o „sabotażu, oporze, rebelii i braterstwie wszystkich [ludzi] na całym świecie”. Dopiero wtedy moglibyśmy uczcić Dzień Hiroszimy bez hipokryzji mówienia o pokoju, jednocześnie nieustannie przygotowując się do wojny, która zakończy świat. Dopiero wtedy moglibyśmy zacząć spełniać niezmienną obietnicę: nigdy więcej, koniec z Hiroszimą.
salon